"MAM 35 LAT. MOJA MAMA żYłA TAK, MAJąC 25". DLACZEGO MILENIALSI NIE POTRAFIą DOGADAć SIę Z RODZICAMI?

Mama Gosi wyszła za mąż od razu po studiach i urodziła ją równe dziewięć miesięcy po ślubie. — Nasi rodzice brali życie za rogi. My analizujemy wszystko, zanim zaczniemy w ogóle myśleć o dziecku — stwierdza. Gdy Weronika chodziła do szkoły, jej mama zajmowała się domem. Dzisiaj nie rozumie, dlaczego córka, pracując, nie ma czasu odrabiać z jej wnuczką lekcji. Córka Doroty często prosi ją o rady w wychowaniu dziecka, ale nie chce, by matka udzielała ich z własnej inicjatywy. — To tak, jakby babcia miała prawo głosu, gdy się jej go udzieli. Kiedy indziej mam robić to, o co mnie poproszą, ale się nie odzywać — mówi. Między milenialsami, a ich rodzicami rośnie mur.

  • Według Gosi "największy rozjazd pokoleniowy" dotyczy spraw związanych z religią. — Dla naszych rodziców to niedorzeczne, że można dobrowolnie zrezygnować z przyjmowania sakramentów stwierdza
  • — Gdy kończyłam lekcje, w domu czekał ciepły obiad. To było wspaniałe, ale dziś mam wrażenie, że moja mama przypisuje sobie zasługi za to, że dobrze się uczyłam, "bo ze mną siedziała" — mówi Weronika
  • Zdaniem psychoterapeutki Joanny Godeckiej różnice pokoleniowe mogą łatwo przeradzać się w spory, ale to od nas zależy, czy będziemy w stanie zbudować w tych relacjach granice, z poszanowaniem uczuć obu stron Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej Onet.pl

Gosia: Mama ciągle pyta, za czym tak pędzę

— Różnice pokoleniowe słychać przy każdej nadarzającej się okazji. Zwłaszcza w trakcie spotkań rodzinnych. Co nas dzieli? Chyba największe różnice widać w kwestii zakładania rodziny i "życia na swoim" — mówi 35-letnia Gosia. Jej mama wyszła za mąż zaraz po studiach. — Pierwsze dziecko urodziła — jak Pan Bóg przykazał — dziewięć miesięcy po ślubie. Drugie pojawiło się raptem półtora roku później. Miała dwójkę małych dzieci, jeden pokój dla siebie. W drugim mieszkała jej teściowa, a moja ukochana babcia, która pomagała jej przy nas praktycznie przez całe nasze dzieciństwo — opowiada.

W przeciwieństwie do niej, jej rodzice nigdy nie wzięli kredytu. Dom odziedziczyli po babci. — Mieli stałą pracę, u jednego pracodawcy przez 40 lat. Brzmi jak bajka? Pewnie nie, ale na pewno mieli inny start niż my 30-letni. Dziś zakup mieszkania bez pomocy rodziny czy banku jest nierealny. Podobnie jak przepracowanie w jednej firmie całego zawodowego życia — stwierdza.

Patrząc wstecz, uważa, że "nasi rodzice brali życie za rogi". — My, młodzi, analizujemy wszystko dokładnie, zanim w ogóle w naszej głowie zaczynie kiełkować myśl o dziecku. A wtedy? Rzadko kto decydował się na jedno dziecko. Wszak fajnie mieć rodzeństwo. A to, że dwójka czy trójka dzieci dzieliła latami jeden pokój, na nikim nie robiło wrażenia — mówi.

Mama Gosi często pyta ją "za czym tak pędzi". — Nie rozumie, że nam, 30-letnim, nie wystarczą wakacje w Jastarni czy nad Morski Okiem. Jedna meblościanka z IKEA to za mało, by spakować cały dobytek. Zarabiamy i wydajemy pieniądze, bo nauczyliśmy się żyć konsumpcyjnie. No i wszystko załatwiamy online. Nawet spotkania o pracę mamy na Teamsach, bo tak jest wygodniej, szybciej, w tej przestrzeni czujemy się swobodnie — dodaje.

Wydaje się jej, że w dzisiejszych czasach, gdy wiedza z każdej dziedziny życia jest tak powszechnie dostępna, nie przekazujemy jej już sobie z pokolenia na pokolenie. A przynajmniej nie w tym samym stopniu i to właśnie to drażni rodziców. — Ja akurat mam to szczęście, że mam bardzo mądrych rodziców. Dają mi żyć i nigdy nie krytykują moich decyzji. Nie zawsze je popierają i nie zawsze są ze mnie dumni. Ale nigdy nie usłyszałam, że zrobiłam coś nie tak. Za to często słyszę, że "oni w moim wieku to mieli to i tamto", "żyliśmy inaczej", "mieliśmy mniej, ale dawaliśmy radę". Myślę, że sztuką jest rozmawiać. Wierzę, że zawsze niezależnie od poglądów można gdzieś spotkać się po środku — podkreśla.

Jedynym, w czym Gosia nie do końca dogaduje się z rodzicami, jest wiara, a raczej jej praktykowanie. — Moi rodzice uczęszczają do Kościoła co tydzień. Dla nich to oczywiste, że jak masz dziecko, to je ochrzcisz, poślesz do komunii. Myślę, że w tej kwestii, podejścia do religii, widać największy rozjazd pokoleniowy. Dla naszych rodziców to niedorzeczne, że można dobrowolnie zrezygnować z przyjmowania sakramentów. Dla nas, młodych rodzin, nie ma w tym nic nadzwyczajnego — wyznaje.

— Nie ma recepty na relacje z rodzicami, ale trzeba kłaść nacisk na komunikację — podkreśla w rozmowie z Onetem psychoterapeutka Joanna Godecka. Specjalistka przypomina, że różnice pokoleniowe mogą łatwo przeradzać się w spory, ale to od nas zależy, czy będziemy w stanie zbudować w tych relacjach granice, z poszanowaniem uczuć obu stron. Wyjaśnia, że w dyskusjach dotyczących różnicy poglądów trzeba zawsze odnosić się do argumentów, a nie skupiać na szeroko pojętej "racji", co tylko podgrzewa temperaturę. — Dbajmy o to, by mimo wszystko dyskusja nie przestawała być merytoryczna — zachęca psychoterapeutka.

Weronika: Moja mama nie pracowała na etacie. Nie rozumie, dlaczego nie czekam na dzieci w domu z obiadem

Weronika wiedziała, że łączenie pracy w korporacji z wychowywaniem dwóch małych dziewczynek będzie karkołomnym zadaniem, ale udało się jej świetnie wszystko zorganizować. Choć zdaniem jej mamy, nie do końca wszystko. — Nie rozumie, że nie mam czasu odrabiać lekcji z moją starszą córką. Nie podoba się jej to, że Ania uczy się sama — mówi. Gdy Weronika chodziła do szkoły, jej mama zajmowała się domem. — Gdy kończyłam lekcje, w domu czekał ciepły obiad. To było wspaniałe, ale dziś mam wrażenie, że moja mama przypisuje sobie zasługi za to, że dobrze się uczyłam, "bo ze mną siedziała" — wyznaje.

Sama Weronika jest dumna, że wychowuje córkę na samodzielną dziewczynkę. — Wiem, że to, co każdego dnia osiąga, to wyłącznie jej zasługa i nigdy bym sobie tego nie przypisała. Mama nie robi mi wyrzutów, raczej chwali się, jak bardzo sama angażowała się w moje wychowanie. Nie kłócę się z nią. Niech sobie myśli, co chce, dla mnie to nie problem — kwituje.

Według Joanny Godeckiej, w takich sytuacjach przydatna bywa metoda, nazywana parafrazą. — Polega na tym, by w konkretnym momencie, być może nawet trochę sztucznie, powtórzyć to, co chciał przekazać nam rozmówca, by podkreślić, że go rozumiemy. Przykładowo: "Rozumiem mamo, że twoim zdaniem dziecko nie powinno samo odrabiać lekcji, bo będzie miało gorsze wyniki w nauce, ale ja czuwam nad jego rozwojem w inny sposób". Nie kłótnia, a dialog — przekonuje.

Dorota: jesteśmy ostatnim pokoleniem, które słuchało rodziców i pierwszym, które słucha dzieci

Dorota ma 58 lat, syna, córkę i wnuczkę. — Justyna jest świetną matką, w wielu kwestiach bije mnie na głowę — zaznacza. Mimo to czasami to wychowanie Julii staje się ich kością niezgody. — Córka często prosi mnie o rady w różnych sprawach, przeważnie zdrowotnych. Sama dużo chorowała jako dziecko, czasem żartuje, że po tym, co z nią przeszłam, mogłabym być zawodową pielęgniarką. Zawsze pomagam jej, jak tylko mogę i cieszę się, że ma do mnie zaufanie. Ale kiedy sama próbuję zwrócić jej na coś uwagę, "delikatnie" mnie ucisza — żali się Dorota.

Najbardziej irytują ją to, że córka najpierw daje jej do zrozumienia, że ma się nie wtrącać, a w końcu i tak prosi ją o pomoc. — Ja się nie obrażam, nie odmawiam pomocy, ani nie rzucam "A nie mówiłam?", bo to bez sensu. Przykro mi tylko, kiedy wiem, że można było danej sytuacji uniknąć, gdyby Justyna schowała dumę do kieszeni i mnie wysłuchała. Zresztą to dla mnie niezręczne. To tak, jakby babcia miała prawo głosu, gdy się jej go udzieli. Kiedy indziej mam robić to, o co mnie poproszą, ale się nie odzywać — tłumaczy.

— Usłyszałam kiedyś mądre zdanie na temat ludzi w moim wieku, z którym w pełni się zgadzam: jesteśmy ostatnim pokoleniem, które słuchało rodziców i pierwszym, które słucha dzieci — skwitowała.

Stawianie granic jest w porządku

Granice są potrzebne w każdej relacji — tej z partnerem, rodzeństwem, współpracownikami, a także z rodzicami i dziećmi. A ich stawianie nie jest przejawem braku lojalności. Joanna Godecka zaobserwowała, że ta potrzeba często pojawia się, gdy na świat przychodzą wnuki.

— Zdarza mi się słyszeć z ust osób, z którymi pracuję, że wychowali już swoje dzieci, mają więcej wolnego czasu, ale zamiast cieszyć się życiem, zostają "zatrudniani" np. do pomocy przy wnukach. Uważam, że jest to pewnego rodzaju nadużycie. W takich sprawach trzeba jasno ustalić, na co się piszemy już na samym początku i nie pozwolić, by jakiś układ, w którym czujemy się wykorzystywani, zdążył stać się normą — mówi psychoterapeutka.

Zwraca przy tym uwagę, że relacja rodziców z dziećmi zawsze w pewnym sensie opiera się na pouczaniu. — Sam proces socjalizacji polega w dużej mierze na tym, że to rodzice mówią, co jest dobre, a co złe. Jednak w momencie, w którym dorosłe już dzieci stają się samodzielne, zbytne ingerowanie i krytyka może skutkować tym, że one przestaną nam o pewnych sprawach mówić. Wtedy komunikacja przestaje być szczera — przestrzega.

Jednocześnie przypomina, że w relacji z bliskimi zawsze mamy prawo mówić o uczuciach. — Nie bójmy się mówić, że jest nam z jakiegoś powodu przykro, albo zaznaczyć, że mamy inne zdanie na jakiś temat, ale na tym poprzestańmy. Czyli możemy powiedzieć dorosłemu dziecku "Jest mi bardzo przykro, że nie chodzisz do kościoła", ale mówienie "jeśli nie zaczniesz chodzić do kościoła, to ja się przez ciebie wykończę" jest już przekroczeniem granic — zaznacza. — Im szybciej ustalimy granice, tym mniejsze ryzyko kłótni — podsumowała.

Dowiedz się jeszcze więcej. Sprawdź najnowsze newsy i bądź na bieżąco

2024-04-17T05:26:45Z dg43tfdfdgfd